Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
Download Joomla Templates by NewJackets

Czwartek

Czwartek – 15.08.2025

Konferencja I:

Modlitwa Maryi

 

Ewangelia (Łk 1, 26-38)

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja.

Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie.

Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”.

Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?”

Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”.

Na to rzekła Maryja: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” Wtedy odszedł od Niej anioł.

Maryja pewnie wiele razy modliła się w synagodze, z pewnością też w swoim domu, i słuchała Słowa Bożego. To właśnie Jej modlitwa przygotowywała Ją na spotkanie z Archaniołem Gabrielem i sprawiła, że była pełna nadziei w czasie, kiedy wszystko było owładnięte ciemną nocą niewiary i ludzkiego grzechu; w czasie, kiedy naród wybrany wciąż oczekiwał na przyjście Mesjasza, pośród tak wielu pytań i niepewności. Mimo tego wszystkiego, co działo się na zewnątrz, poza Jej Sercem, to właśnie w swoim wnętrzu Maryja pozostała wciąż modlącą się i dialogującą z Bogiem. Przecież w Nazarecie stanął przed Nią Anioł, jak otwarta księga Boga, a Maryja słuchała i przyjmowała to, co on mówił. Jednakże to, że słuchała, nie oznacza, że rozumiała wszystko, co Jej oznajmiał.

Święty Augustyn mówi: „Jeśli Go pojmujesz, to nie jest On Bogiem”, ale też dodaje: „Najpierw uwierz, później zrozumiesz!”. Nigdy na odwrót. Maryja nie rozumiała wiele z tego, co słyszała, ale uwierzyła.

Czy ja z wiarą idę na modlitwę? Czy z wiarą idę w tej pielgrzymce? Być może, że nie rozumiem co i dlaczego mnie tu przywiodło. Ale w tej modlitwie pielgrzymkowej możemy być podobni właśnie do Maryi. Najpierw uwierzyć, później zrozumieć – nawet po jakimś czasie, nawet po latach. Może właśnie po to jest ten czas i ta pielgrzymka, abyśmy byli przygotowani na coś, co ma się wydarzyć.

Skoro chcemy w modlitwie naśladować Matkę naszego Pana, warto spytać: Co Maryi pomagało w modlitwie? To, że była pobożną żydowską kobietą i znała proroctwa zapowiadające wyzwolenie Izraela, znała historię swojego narodu, znała Boże przykazania – to z pewnością był Jej wielki atut. Łatwiej więc modlić się, kiedy zna się bardziej Boga, który poprzez modlitwę staje się bliższy sercu człowieka; kiedy się zna Jego działanie w historii i miejsce, w którym przebywa. Łatwiej też wtedy rozeznać na modlitwie natchnienia – od kogo one pochodzą. Tu pojawiają się więc pytania: Czy jest we mnie, jak w Maryi, chęć poznawania Kościoła? Czy znam Boże przykazania, naukę Kościoła i słucham tych, którzy są duchowymi przewodnikami – pasterzami?

Matka naszego Pana trwająca na modlitwie… na Nią dziś spoglądamy. Na podstawie Ewangelii zwiastowania można zauważyć, iż cechowały Ją dwie rzeczy: milczenie i słuchanie. Potrafiła na modlitwie wytrzymać to napięcie. Nie przegadywała jej. Jej serce pozostawało otwartym naczyniem. Widać to pięknie w scenie zwiastowania. Nie przerywała aniołowi własnymi słowami, spostrzeżeniami, choć słowa, które słyszała od Gabriela coraz bardziej Ją przerażały.

Opowiadał kiedyś jeden z seminaryjnych ojców duchownych, jak podczas trwającej modlitwy adoracyjnej w ciszy jeden z kleryków wybiegł z kaplicy. „Co się stało?” – zapytał go ojciec. Ten odpowiedział: „Ojcze, takie mi myśli, obrazy przychodziły do głowy, że musiałem uciec sprzed Najświętszego Sakramentu”. Na to doświadczony ojciec duchowny rzekł: „Wróć bracie przed oblicze Pana Jezusa i nie bój się tego, co przychodzi, nawet jak nie rozumiesz albo ci wstyd. Być może właśnie dzisiaj Pan chce, abyś mu to oddał i wydobywa to z twego serca”.

Czasem na modlitwie trzeba umieć wytrzymać to napięcie. Nie przeszkadzać Bogu. Trzeba umieć unieść ciszę. A ileż my nieraz przegadujemy modlitw, ileż zagłuszamy naszym słowotokiem. Stawiamy więc kolejne dziś pytanie: Ile w moim życiu, w mojej parafii jest adoracji w ciszy?  Jeżeli jej wcale nie ma i jest przegadywana, może warto podejść do duszpasterza i poprosić o taką okazję adoracji w ciszy w moim kościele, wspólnocie. Ciszy, kiedy serce mówi do serca.

W dzienniku duchowym pewnego mnicha benedyktyńskiego (wydanym jako książka „In sinu Jesu”), który w latach 2007-2016 w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu otrzymywał przesłania od Pana Jezusa, Matki Bożej i świętych, możemy wyczytać słowa, które skierował do niego Pan: 

„Mówię do ciebie, aby cię pocieszyć i oświecić, aby ci pokazać, jak bardzo cię kocham i jak bardzo pragnę w każdym momencie mieć cię blisko Mojego otwartego Serca. Stopniowo będę cię wprowadzał w ciszę jednoczącej miłości. Nauczę cię naśladować św. Jana, Mojego umiłowanego ucznia, w opieraniu głowy – tak pełnej myśli, trosk, obaw i słów – na Moim Najświętszym Sercu”.

Wróćmy jednak do Tej, która staje się dla nas inspiracją w modlitwie – do Maryi, bo Ona pokazuje nam choćby właśnie w scenie zwiastowania, że istnieje istotna, choć subtelna różnica pomiędzy naszym ludzkim dywagowaniem na modlitwie a samą modlitwą. Jak zauważa ks. Krzysztof Wons w książce „Cała piękna. Maryja”, może być tak, iż zatrzymujemy się w modlitwie na własnych emocjach i myślach: od emocji do emocji, od myśli do myśli i wtedy zatrzymujemy się jedynie na samym sobie, zostaję sam ze sobą, pozostaję jedynie z własnymi przeżyciami, kręcę się wokół siebie! Bóg i Jego Słowo nie są w centrum modlitwy. A właściwa postawa, której uczy nas Maryja w swojej modlitwie, to ta, gdy Słowo Boże jest najważniejszym punktem odniesienia. Wszystko rozpoczyna się od słuchania Słowa. Później prowadzi od Słowa Bożego do naszych myśli i emocji i wraca z nimi do Słowa. Modlitwa Matki Zbawiciela płynie więc z natchnienia Słowa, przechodzi przez Jej emocje i myśli i wraca do Słowa z Jej emocjami i myślami. Św. Łukasz chcąc opisać, co działo się z Nią, albo dokładniej w sercu Maryi, użył w rozważanej przez nas scenie zwiastowania dwóch czasowników. Pierwszy, że Ona zmieszała się, przestraszyła, a nawet przeraziła, czyli doznała silnego poruszenia w emocjach, myślach, uczuciach, na co wskazuje drugi z czasowników użyty przez ewangelistę, że młoda Miriam z Nazaretu rozważała, roztrząsała w sobie. Ale nie szukała tam odpowiedzi, nie szła za tymi uczuciami i nie kręciła się wokół nich.

Maryja więc uczy nas, że modlitwa nie jest jedynie dumaniem nad własnymi przemyśleniami, prowadzeniem nieskończonych rozmów z samym sobą, lecz powinna być dialogiem z Bogiem, z Jego Słowem. Najświętsza Matka Zbawiciela jest przekonana, iż tylko Bóg przez swoje Słowo może dać światło i odpowiedź na to, czego Ona nie pojmuje, a co rodzi w niej silne emocje, a nawet wywołuje burzę. Słowo Boże wstępuje do serca Miriam, spotyka się z Jej myślami i uczuciami i pomaga zamienić to w modlitwę (por. Ks. Krzysztof Wons, Cała piękna. Maryja, Kraków 2017).

W taki to właśnie sposób Słowo Boga przygotowało Ją do modlitwy, do tej osobistej odpowiedzi, której musi udzielić Najwyższemu. Proszę zobaczyć, że w ewangelicznej scenie zwiastowania Maryja odzywa się dopiero w trzecim, ostatnim akapicie opisu tego wydarzenia. W pewnym momencie zaczyna się modlić. Jej modlitwa najpierw jest pytaniem: „Jakże się to stanie?”. Jest prawdziwa i prostolinijna w swojej modlitwie. Nie ukrywa, że nie rozumie. Więc zadaje Bogu pytanie, zanim powie swoje „Tak”.

Podczas rekolekcji wygłoszonych kilkanaście lat temu w opolskim seminarium, ksiądz rekolekcjonista dał takie piękne świadectwo swojej wytrwałej modlitwy, kiedy przeżywał kryzys swojego kapłańskiego powołania, a nawet swojej wiary. Dał sobie rok czasu, zanim podejmie decyzję o odejściu bądź pozostaniu w szeregach prezbiterium swojej diecezji. Obiecał sobie, że przez rok wcześnie rano, jeszcze przed świtem (może około 4.00) będzie szedł do kościoła i czytał Ewangelię, tę samą perykopę o powołaniu Natanaela. Nic z tego nie rozumiał, ale czy zima, czy lato szedł, czytał i trwał. Myślał, że dobije go jeszcze proboszcz, który przyszedł pewnej nocy opróżnić skarbonki w kościele i bardzo się przestraszył, kiedy zobaczył w ławce w nocy swojego wikariusza. Nic nie rozumiał, czytał jak to Pan Jezus powoływał Natanaela i trwał. Nieraz spał przed Najświętszym Sakramentem. Po roku czasu, wytrwałego chodzenia wcześnie rano do kościoła ze Słowem Bożym i wydawałoby się siedzeniu tylko przed tabernakulum, zaczął coraz więcej rozumieć. Był coraz bardziej napełniony i decyzja, którą miał podjąć była oczywista. Został dalej kapłanem i dzisiaj pięknie posługującym w Kościele. W swojej modlitwie i trwaniu przy Słowie, był tak podobny do Maryi.

To właśnie Jej modlitwa stała się czymś przełomowym w historii ludzkości. Są nieraz i takie modlitwy, które toczą się nie w pięknych, monumentalnych i okazałych świątyniach, ale w skromnych miejscach – takich jak nazaretański dom i w sercach prostych ludzi, mających serce tak piękne, jak Miriam, a później okazuje się, że takie modlitwy mają wpływ na losy całego świata.

Skromna kaplica na Watykanie. Tam do swojego klęcznika św. Jan Paweł II nakazywał wkładać wszystkie listy i intencje ludzi z całego świata, którzy do niego pisali i prosili namiestnika Chrystusa na ziemi o wsparcie modlitewne (możemy się domyślać, że było ich sporo). On karmił swoją modlitwę prośbami tych ludzi. Pokazał, że na modlitwie trzeba być wielkodusznym i nie załatwiać tylko swoich spraw.

Modlitwa jest pierwszym sposobem, przez które Słowo zmienia nasze serce! Napisał w Verbum Domini  Benedykt XVI (nr 87). Maryja uczy nas modlitwy płynącej z serca. Kiedy człowiek się modli, to serce zaczyna patrzeć na otaczający go świat oczami Boga. Człowiek modlący się potrafi wtedy dostrzec, że wszystko, co czyni Bóg jest dobre i bardzo piękne. Osoba spędzająca czas na modlitwie będzie miała pogodne oczy, będzie wewnętrznie piękna i ubogaci ludzi, których spotka na swoich drogach. To oczywiście jest trudna droga, aby dotrzeć do takiej maryjnej modlitwy serca. Jednak wytrwałość (jak w przypadku wspomnianego rekolekcjonisty) i prymat wiary nad zrozumieniem (jak w nauczaniu św. Augustyna), mogą pomóc we wchodzeniu w arkana prawdziwej modlitwy, która będzie spotkaniem z żywym Bogiem poprzez Jego Słowo, a nie kręceniem się wokół własnej osoby. Maryja jest prosta i prawdziwa w swojej modlitwie. Nie ma tam żadnego patosu. Jej modlitwa jest raczej zmaganiem i walką, a ciężar anielskich słów po ludzku przerasta Jej siły. Jednak się nie wycofuje. Rekolekcjonista z opolskiego seminarium nie wycofał się, ale trwał rok, dzień w dzień, przy tej samej Ewangelii i w kościele. Maryja, która usłyszała słowa Anioła, które Ją kompletnie przerastały, nie wycofała się, nie przerwała rozmowy, nie uciekła w pobożne abstrakcje. Miriam stawia Bogu bardzo wartościowe pytania, bo na modlitwie trzeba Bogu stawiać pytania. Matka Zbawiciela modli się pytaniem, konkretnym… jest bardzo urealniona. Człowiek modlitwy jest bardzo urealnionym, ma kontakt z rzeczywistością i realnym światem, modli się aktualną sytuacją, którą przeżywa, i sytuacją świata.

Maryjo, Matko naszego Pana, pomóż nam naśladować Ciebie w modlitwie, abyśmy w jej centrum stawiali Słowo Boga, jak Ty to uczyniłaś. Nieś nasze modlitwy przed tron swego Syna w niebie i nie opuszczaj nas, bo jesteś wspaniałą Matką i naszą Mistrzynią życia duchowego. Amen.

Czwartek – 15.08.2024

Konferencja II:

Rozeznawanie powołania we wspólnocie Kościoła

 

            Powołanie kapłańskie, zakonne czy misyjne to szczególna forma uczestnictwa we wspólnocie Kościoła. Kiedy Pan Jezus powoływał swoich pierwszych uczniów: Piotra, Andrzeja, Jana i Jakuba, odpowiadając na pytanie „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”, odpowiedział: „chodźcie a zobaczycie”. W tych słowach Kościół odczytywał zawsze swoją misję w kształtowaniu i formowaniu, ale także rozeznawaniu powołania. Św. Jan Paweł II w Adhortacji „Pastores dabo vobis” – o formacji do kapłaństwa napisał takie słowa: „Każde powołanie pochodzi od Boga, jest Bożym darem. Nie zostaje ono nigdy dane poza Kościołem czy niezależnie od niego, lecz zawsze w Kościele i za pośrednictwem Kościoła” (PDV 35). W obrzędzie święceń kapłańskich biskup zwraca się do kandydatów do święceń słowami pouczenia, że są „z ludu wzięci, i dla ludu ustanowieni”. Zatem powołanie chrześcijanina prowadzi do służby Ludowi Bożemu – czyli Kościołowi. Pan Jezus zapraszając swoich przyszłych uczniów, aby poszli z Nim i za Nim, tworzy z nich pierwszy Kościół. W Piśmie Świętym pytanie o zamieszkanie, to właściwie pytanie o to kim jesteś. Odpowiedź Pana Jezusa: „chodźcie a zobaczycie” może na pierwszy rzut oka dziwić, ale gdy się jej przyjrzymy, to zobaczymy wielki sens tych słow. Pan Jezus zaprasza ich, aby stworzyli z Nim wspólnotę. „Chodźcie a zobaczycie” – to oznacza zaproszenie do bycia razem i doświadczenie wzajemnej obecności i miłości Boga, który objawia się w swoim Synu, Jezusie Chrystusie.  Można powiedzieć, że to bycie z Mistrzem było pierwszym „seminarium duchownym” założonym z dwunastu Apostołów.

Po wydarzeniach paschalnych Pan Jezus mocą Ducha Świętego jest obecny w Kościele w Najświętszym Sakramencie, w słowie Bożym, w ludzie wiernym, w sakramentach, szczególnie w Eucharystii, w posłudze kapłańskiej i przekazał ten proces formacji ludzi powołanych Kościołowi. Zatem wydaje się całkiem słuszne i naturalne, żeby wszystko, co jest związane z powołaniem działo się we wspólnocie Kościoła. Św. Jan Paweł II w cytowanej już adhortacji Pastores dabo vobis stwierdza, iż „Kościół nie tylko skupia w sobie wszystkie powołania, jakimi Bóg go obdarza na drodze zbawienia, ale sam objawia się jako tajemnica powołania” i dalej: „Kościół, który poprzez swoją wewnętrzną konstytucję jest „powołaniem”, rodzi i wychowuje powołania(PDV 35). Zatem można stwierdzić, że każdy kapłan i osoba konsekrowana otrzymuje powołanie od Boga za pośrednictwem Kościoła. Każde powołanie do jakiejś posługi w Kościele zawsze bazuje na sakramencie chrztu świętego i jest jego kontynuacją, a przecież ten sakrament włącza nas w Kościół. Używając innego stwierdzenia, możemy powiedzieć, że tylko Kościół jest kompetentny do tego, aby rozeznawać powołanie i formować powołanych, ponieważ mocą Ducha Świętego rodzi powołania. Dlatego to do biskupa lub kompetentnego przełożonego należy nie tylko zbadanie zdatności i powołania kandydata, ale także uznanie samego powołania.

            Droga powołania ma swoje etapy. Widzimy to bardzo wyraźnie w Ewangelii, która pokazuje nam rozwój powołania w Apostołach i uczniach Pana Jezusa. Szczególnie Ewangelia według św. Marka pokazuje drogę ucznia: od zaproszenia Jezusa, poprzez dojrzewanie, a więc formację, następnie przyjęcie Jezusa jako Pana i Mistrza, aż do zjednoczenia z Panem i uczynienia siebie darem dla innych na wzór Mistrza. Powołanie człowieka zawsze zostanie tajemnicą między Bogiem a człowiekiem. Bóg w swej ogromnej miłości obdarza powołaniem, a więc jest tu prymat działania łaski, ale jednocześnie nie zabiera wolności. Człowiek, który otrzymuje łaskę powołania musi na nią odpowiedzieć w swojej wolności. Inaczej nie zrodzi się miłość, która jest kluczową cnotą w życiu człowieka powołanego. Powołanie, aby mogło przynosić owoce, musi być przyjęte z wiarą i z miłością.

            Jak już wyżej wspomniałem, droga powołania zakłada różne etapy. Na samym początku powołanie rodzi się i rozwija w sercu młodego człowieka, który jest osadzony w rodzinie, parafii, w różnych  duszpasterstwach. Pan Bóg ma różne sposoby powoływania człowieka; czasami wystarczy jedno spotkanie z inną osobą powołaną, czasami jedna spowiedź po latach, a czasami jest to proces, w którym człowiek przechodzi od zachwytu do wyboru takiej właśnie drogi życia. Na każdym etapie rozwoju powołania potrzeba jednak obecności Kościoła. Czy to przez tzw. „życie w cieniu Kościoła” (grupy parafialne ministranci, marianki, oaza, grupy charyzmatyczne itp.) czy poprzez posługę spowiednika i kierownika duchowego. Na tym etapie potrzeba mądrych duszpasterzy, którzy będą w cichy i delikatny sposób towarzyszyć temu rozwojowi przez przykład własnego życia. To czas, w którym – jak mawiał już śp. ks. Zygmunt Nabzdyk (wieloletni ojciec duchowny naszego Seminarium i wychowawca innych ojców duchownych) – Pan Bóg daje człowiekowi takie „różowe okulary powołania”, aby młode powołanie nie zgasło przez zły przykład. Taki człowiek jest pełen bardzo głębokich ideałów, które rodzą się z zachwytu tym darem powołania. Oczywiście, poprzez formację Pan Bóg zdejmuje delikatnie te „różowe okulary”, stopniowo ukazując realność powołania, ale jednocześnie umacniając powołanie, utwierdzając je.

            Kolejny etap to formacja seminaryjna czy zakonna, gdzie pod okiem moderatorów, mianowanych przez biskupa diecezjalnego czy wyższego przełożonego, aby w jego imieniu sprawowali posługę rozeznawania i formowania powołania, młody człowiek odkrywa czy to, co czuje, to jest powołanie czy też nie i uczy się jak o powołanie dbać. To czas, kiedy przez osobistą modlitwę, kierownictwo duchowe, życie sakramentami (spowiedź i Eucharystia), adorację Najświętszego Sakramentu, lekturę i medytację słowa Bożego człowiek rozeznający swoje powołanie doświadcza bliskości Pana Jezusa, który jest zawsze pierwszym formującym. Im więcej w życiu powołanego przestrzeni na modlitwę i przebywanie z Panem, tym bardziej i głębiej poznaje on Serce Pana i zdobywa przekonanie o swoim powołaniu do bycia księdzem czy siostrą zakonną, zakonnikiem, czy osobą świecką konsekrowaną.

            Oprócz rozwoju ducha, osoba powołana musi także formować swoją naturę. Ten czynnik ludzki jest dzisiaj bardzo zaniedbany. A że „łaska buduje na naturze” jak mówił św. Tomasz z Akwinu, to ta natura musi być dobrze ukształtowana, aby łaska powołania jej nie przygniotła, aby nie została zmarnowana. Współczesny człowiek – mimo zdobyczy techniki i rozwoju inteligencji – coraz bardziej wnosi w życie pustkę emocjonalno-uczuciową. Coraz więcej jest ludzi poranionych na różnych płaszczyznach życia człowieka, coraz więcej uzależnionych. Bardzo dużo trudności w formacji powołania sprawia brak w rodzinach ojca czy też matki. Życie wirtualne powoduje, że nie potrafimy żyć w realnych warunkach. Nie mamy w sobie wyrobionej naturalnej obrony związanej z poczuciem własnej wartości. To wszystko stawia przed formatorami ogromne zadnie: już nie tylko pomoc w rozeznawaniu, ale także w odbudowywaniu braków ludzkiej natury.

            Ostatnim krokiem w rozeznawaniu powołania jest tzw. „głos Kościoła”, który poprzez obecność Ducha Świętego i opinię osób kompetentnych potwierdza dar powołania w człowieku. To potwierdzenie jest ogromną pomocą dla człowieka powołanego, ponieważ w chwilach trudnych czy walki duchowej ma się czego przytrzymać. To jest już nie tylko moje przekonanie, ale także Kościoła.

            W ostatnich czasach w Kościele odżywa powołanie ludzi świeckich do życia poświęconemu Panu, ale bez wstępowania do seminarium bądź zgromadzenia zakonnego. I ta forma powołania wymaga formacji i rozeznania dokonywanego przez wspólnotę Kościoła. Osobista formacja, wspomagana przez kierownika duchowego i kapłana delegowanego do tej posługi przez biskupa, jest tym znakiem obecności wspólnoty Kościoła. Ważnym elementem udziału wspólnoty Kościoła w rozeznawaniu i formowaniu powołania jest wspólnota parafialna z duszpasterzami, którzy wydając opinię o kandydacie bądź kandydatce do życia konsekrowanego, dają wyraźny znak, że rozpoznają w jego bądź jej życiu znamiona powołania przez Boga do szczególnej służby w Kościele.

            Jakkolwiek byśmy nie rozważali na temat powołania, to zawsze będzie to „dar i tajemnica” Bożego działania w sercu człowieka i jego odpowiedzi. Dobrze to pokazał ks. Jan Twardowski w swoim wierszu o kapłaństwie:

Własnego kapłaństwa się boję,
własnego kapłaństwa się lękam

i przed kapłaństwem w proch padam,
i przed kapłaństwem klękam.

W lipcowy poranek mych święceń
dla innych szary zapewne
jakaś moc przeogromna
z nagła poczęła się we mnie.

Jadę z innymi tramwajem
biegnę z innymi ulicą

nadziwić się nie mogę
swej duszy tajemnicą.

 Maryjo, Matko osób powołanych, módl się za nami.