Czwartek
Czwartek – 18.08.2022
Konferencja I:
Mieć udział w szerzeniu Ewangelii
Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej wnoszono właśnie pewnego człowieka, chromego od urodzenia. Kładziono go codziennie przy bramie świątyni, zwanej Piękną, aby wstępujących do świątyni, prosił o jałmużnę. Ten zobaczywszy Piotra i Jana, gdy mieli wejść do świątyni, prosił ich o jałmużnę. Lecz Piotr wraz z Janem przypatrzywszy się mu powiedział: «Spójrz na nas!». A on patrzył na nich oczekując od nich jałmużny. «Nie mam srebra ani złota - powiedział Piotr - ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!» I ująwszy go za prawą rękę, podniósł go. A on natychmiast odzyskał władzę w nogach i stopach. Zerwał się i stanął na nogach, i chodził, i wszedł z nimi do świątyni, chodząc, skacząc i wielbiąc Boga. A cały lud zobaczył go chodzącego i chwalącego Boga. (Dz 3, 1-8)
Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję… Słowa Piotra wypowiedziane do człowieka chorego, o którym czytamy w Dziejach Apostolskich, są w pewien sposób definicją ewangelizacji, szerzenia Ewangelii, choć właściwie trudno jednoznacznie zdefiniować czym jest ewangelizacja. Wydaje się, że żadna definicja nie jest wystarczająca, by zrozumieć to zadanie, które od dnia chrztu spoczywa na każdym z nas bez wyjątku. Należy raczej uznać, że Ewangelizacja dzieje się w konkretnych czynach, działaniach, metodach i spotkaniach. Musi być ona jednak poprzedzona czymś znacznie głębszym i ważniejszym niż tylko opracowaniem planu, metod i doborem form. One bowiem jednak na nic się zdadzą, gdy w głoszącym brak osobistego doświadczenia wiary, spotkania z żywym Bogiem. Jeśli ewangelizację, szerzenie Ewangelii potraktujemy jako „dawanie innym Boga”, to szybko okaże się, że nie można przecież niczego dać, jeśli najpierw samemu się tego nie ma, jeśli samemu nie zostało się obdarowanym.
Jeżeli więc szukamy odpowiedzi na pytanie: jak głosić Ewangelię, to przede wszystkim musimy zapytać siebie, czy sami ją przyjęliśmy. Zanim sięgniemy po metody, nim podejmiemy konkretne akcje i formy ewangelizowania drugich, sami potrzebujemy mocnego fundamentu i prawdziwego doświadczenia Jezusa. Przykładem tego są Apostołowie, którzy pochylają się nad potrzebującym człowiekiem żebrzącym pod bramą świątyni. Jak sami mówią, nie dają tego, co wypracowali własnymi rękami i ludzkimi siłami (symbol srebra i złota), ale dają to, co otrzymali w Imię Jezusa.
- Spojrzeć w oczy. Zobaczyć. Rozpoznać.
Pierwszym zadaniem głoszącego, który ma świadomość swojej misji, jest zobaczyć człowieka, któremu chce się głosić Ewangelię. Nie chodzi tylko o fizyczne spojrzenie, ale o spojrzenie głębsze, podobne do tego, którym Jezus przenikał spotykanych przez siebie ludzi – Spojrzał na niego z miłością (Mk 10, 21), czytamy w Ewangelii.
Piotr i Jan, którzy zatrzymują się przy potrzebującym żebraku, zanim powiedzą o Jezusie, a w konsekwencji Jego mocą uzdrawiają, zwracają się do swojego rozmówcy: „Spójrz na nas”. Ewangelizacja dokonuje się w osobistym i bezpośrednim spotkaniu. Apostołowie chcą spojrzeć chromemu w oczy. Nie tylko po to, by nawiązać z nim kontakt, ale również po to, aby zobaczyć, odkryć prawdziwą potrzebę, prawdziwą chorobę, która trapi człowieka. Można zatrzymać się tylko na tym, co widoczne dla oczu, ale przecież „Bóg patrzy na serce”. Apostołowie odkrywają w człowieku chromym nie tylko kalectwo, ograniczenia fizyczne. Zaglądają znacznie głębiej, w jego serce. Tam odkrywają prawdziwy ból. Dlatego śmiało mogą powiedzieć: W imię Jezusa Nazarejczyka, chodź!
Chromy, jak się wydaje, potrzebował tylko pieniędzy, aby jakoś przeżyć do następnego dnia. Nawet nie myślał o uzdrowieniu, to już dawno nie mieściło się jego marzeniach. Przyjął plan minimum. Apostołowie jednak sięgają do źródła, mocą Jezusa dają zdrowie, które w konsekwencji pozwala człowiekowi chromemu nie tylko chodzić, cieszyć się zdrowiem, ale też skakać i wielbić Boga. Nie dają mu tylko fizycznego zdrowia, dają mu prawdziwe doświadczenie miłości Jezusa, a ta napełnia serce radością i uzdalnia do uwielbienia. Bóg przez nas może człowieka czynić gotowym do sięgania do czegoś większego niż oczekujemy.
Pierwszym etapem szerzenia Ewangelii jest więc: zobaczyć i rozpoznać prawdziwą potrzebę człowieka. Nie da się tego osiągnąć tylko mądrymi słowami, nawet gdybyśmy cytowali najpiękniejsze fragmenty Biblii. Pierwsze jest spotkanie - głębokie, szczere, prawdziwe i konkretne.
Jeśli więc pytamy siebie o nasz udział w szerzeniu Ewangelii, zapytajmy siebie o jakość naszych codziennych spotkań. Czy nie ma w nich za dużo powierzchowności, fasadowości? Czy moje spotkania z ludźmi są rzeczywiście spotkaniami, w których chcę dotknąć życia drugiego? Czy chcę uczestniczyć konkretnie w życiu człowieka, któremu głoszę Ewangelię? Tylko wtedy, gdy nasze spotkania staną się wydarzeniami, a nie tylko ulotną chwilą, możemy owocnie szerzyć Ewangelię.
- Świadomość niewystarczalności. Pewność bogactwa.
Historie Apostołów, szczególnie św. Piotra, pokazują nam, jak słabymi ludźmi byli. Nie chodzi tu tylko o świadomość grzeszności, potwierdzoną choćby zaparciem się przez Piotra czy ucieczką z Getsemani. Apostołowie nie byli „technicznie” przygotowani do zadania, jakie daje im Jezus. Nie byli w większości ludźmi wykształconymi, możemy zakładać, że nie posiadali ponadprzeciętnych umiejętności retorskich; byli prostymi rybakami, pewnie dobrymi w swoim fachu, ale nie przygotowanymi narzędziowo do misji „łowienia ludzi”. Wszystko zmienia się wraz z doświadczeniem Zmartwychwstałego a jeszcze konkretniej w dniu Zesłania Ducha Świętego. Wtedy to przerażeni i wylęknieni uczniowie stają się odważnymi i pełnymi mocy świadkami Bożego orędzia. To pozwala im wypełnić zadanie dane przez Mistrza: Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody (Mt 28, 19).
Spotkanie Apostołów z chromym przy świątyni pokazuje jednak istotną cechę głoszącego – świadomość ludzkiej niedoskonałości a zarazem pewność bogactwa Bożym obdarowaniem. Apostołowie wiedzą, że nie są w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb ludzkich człowieka. Mają świadomość, że nie zawsze ich słowa przyniosą widoczny owoc; wiedzą, że słowa, które wypowiadają wielu ludzi nie zainteresują, a wręcz doprowadzą do nienawiści względem Apostołów, a mimo to, idą i głoszą. To, co dodaje im pewności, to świadomość, że nie głoszą siebie, nie idą z własną Ewangelią, lecz idą w „Imię Jezusa”. To w to imię uzdrawiają. Piotr i Jan wiedzą, że prawdziwe są słowa, które potem zapisze autor Dziejów Apostolskich: Nie dano ludziom innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (zob. Dz 4, 12).
Ważną więc cechą głoszącego musi być świadomość, że nie głosi siebie i swojego orędzia, ale jest posłany w Imieniu Pana. Taka świadomość sprawia, że nie boi się niezrozumienia, wyśmiania, odrzucenia czy nawet męczeństwa. Wie też, że owoce głoszonego słowa nie zależą tylko od jego umiejętności i predyspozycji, ale to Pan daje wzrost (zob. 1Kor, 3, 6).
Głoszący to ktoś, kto sam na sobie doświadczył przemieniającej mocy Boga i wie, że to słowo nie pozostaje bezowocne (zob. Iz 55, 11), nawet jeśli sam głoszący nie widzi efektów swojej pracy.
Upadek ewangelizatora bierze swój początek tam, gdzie pojawia się pycha i niezachwiane przekonanie, że wszystko zależy od niego. Przekonanie, że to metody i projekty ewangelizują, prowadzi tylko do wewnętrznej destrukcji, bo gdy okazuje się, że nie widać owoców pracy, może pojawić się frustracja, poczucie zawodu, gorycz a czasem nawet porzucenia ideału wiary.
Bóg współdziała z tymi, którzy go miłują, we wszystkim (Rz 8, 28). Fundament szerzenia Ewangelii ma zatem swoje źródło w doświadczeniu miłości, którą samemu zostało się pokochanym.
Jeśli więc pytamy, jak stawać się prawdziwym głosicielem, musimy sięgnąć do doświadczenia miłości Boga, którą sami zostaliśmy obdarzeni i wciąż wierzyć, że Bóg tę miłość kieruje do każdego człowieka.
- Wstań!
Oczywiście, nie zawsze jest tak, że nie widzimy owocu naszego udziału w rozprzestrzenianiu się Ewangelii. Ileż radości przecież sprawia rodzicom widok swoich dzieci, w których przekaz wiary zaowocował ich zaangażowaniem się w życie Kościoła. Warto też zapytać o to kapłanów pełniących posługę w parafiach, którzy widzą owoc swojej pracy w postaci kolejnych powołań kapłańskich czy zakonnych. Jak wiele radości daje fakt, że współmałżonek - dzięki wierze i modlitwie swojej żony czy męża - zbliża się do Boga. Tych doświadczeń często nie da się wręcz opisać słowami. Może nawet ktoś z nas czuje sam na sobie, że to, kim jest dzisiaj, jak wygląda jego wiara - jest owocem gorliwej modlitwy i apostołowania rodziców, kapłanów, przyjaciół! Warto nawet zwrócić uwagę na ludzi, których mijamy na pielgrzymim szlaku, którzy do nas machają, pozdrawiają, częstują. Wystarczy, że widzą nas uśmiechniętych, radosnych i pełnych wiary, a na ich twarzach pojawia się radość a czasem nawet łzy wzruszenia. To jest konkretny owoc. To jest konkretne świadectwo naszej ewangelizacji.
Po uzdrowieniu przez Apostołów, bohater sceny z Dziejów Apostolskich skacze i wielbi Boga. Apostołowie widzą konkretny owoc mocy Bożej miłości. Mieć udział w szerzeniu Ewangelii oznacza więc także mieć udział w radości płynącej z przekazu wiary. Pośród wielu, wydawałoby się nieudanych, prób głoszenia Bóg pozwala nam zobaczyć także pozytywne efekty. Istota zatem polega na umiejętności cieszenia się nawet najmniejszymi radościami. Przecież sam Pan Jezus zapewnia nas, że większa jest radość w niebie z jednego nawróconego (por. Łk 15,7).
W świecie, gdzie nastawieni jesteśmy na szybki i spektakularny sukces, trudno jest umieć cieszyć się drobnymi rzeczami, a to przecież one stanowią poszczególne elementy pięknej mozaiki zbawienia, jaką układa sam Pan.
Wielu z nas wychodzi na pielgrzymi szlak z jakąś konkretną intencją; niejednokrotnie prosimy właśnie o nawrócenie, powrót do Kościoła czy umocnienie wiary w sercach naszych bliskich. Często widzimy, jak nasza modlitwa, wytrwałość, pielgrzymkowa „ewangelizacja nogami” przynosi efekt. Częściej jednak wydaje się, że nasz trud jest bezowocny… a jednak wciąż idziemy, wciąż wracamy, wciąż ewangelizujemy. Wciąż mamy udział w szerzeniu wiary!
Mieć udział w szerzeniu wiary, to nie widzieć owoce od zaraz, ale to konsekwentne wypełnienie słów Pana: Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony (Mt 24, 13).
Jeżeli chcesz mnie naśladować, to weź swój krzyż na każdy dzień, i chodź ze Mną zbawiać świat… w kolejny już wiek!
Czwartek – 18.08.2022
Konferencja II:
Zgromadzenia zakonne w naszej diecezji
Jako, że zakony i instytuty religijne zachowujące tzw. rady ewangeliczne wypełniają zobowiązania religijne wykraczające poza ich ramy powołania, obecny kryzys wiary zadać musiał tej formie życia religijnego szczególnie bolesny cios. Kryzys powołań jest jednak faktem, o czym świadczy chociażby skala odstępstwa osób, które podjęły wcześniej życie konsekrowane. Wszystkie wspólnoty zakonne - wielkie i małe, męskie i żeńskie, kontemplacyjne, aktywne i o charakterze mieszanym - jeśli nie zostały wręcz zdziesiątkowane, to skurczyły się w ciągu 20 lat o niemal o 25%.
W chrześcijaństwie zakon ma zatwierdzoną przez Kościół regułę. Jego członkowie składają uroczyste śluby. Przeważnie jest to ślub: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, jednak w wielu zakonach występują dodatkowe śluby (dla przykładu - ślub stałości miejsca) opierające się zwykle na ich szczególnym charyzmacie.
Według dawnej definicji prawa kanonicznego, zakon to stowarzyszenie wiernych zatwierdzone przez władze kościelne, którego członkowie składają śluby tzw. uroczyste, zobowiązując się do zachowania posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Uroczyste śluby pociągały za sobą skutki prawne, na przykład nieważność małżeństwa zawartego w czasie ich obowiązywania, utratę praw własności oraz zdolności nabywania majątku.
W niektórych zakonach praktykowany jest zwyczaj przyjmowania nowego imienia przez osobę wstępującą do zakonu. Akt ten wskazuje na jej nową tożsamość i nową misję. Ukazuje powołanie Boże jako coś osobistego i niepowtarzalnego, tak jak to się stało w przypadku Szymona, nazwanego przez Jezusa „Piotrem” (Mt 16,18).
W Kościele katolickim po Soborze Watykańskim II można wyróżnić następujące formy wspólnotowego życia konsekrowanego: zakony i zgromadzenia zakonne; stowarzyszenia życia apostolskiego; instytuty świeckie.
Wśród zakonów chrześcijańskich wyróżnia się zakony mnisze (np. Benedyktyni, Cystersi, Kameduli, Trapiści, Kartuzi), żebracze (Franciszkanie, Dominikanie, Karmelici, Trynitarze), kleryckie (Jezuici, Pijarzy) i rycerskie (Krzyżacy, Templariusze, Kawalerowie Maltańscy).
Zgromadzenie zakonne to jedna ze wspólnotowych form życia konsekrowanego, instytuty zakonne bądź zorganizowane wspólnoty osób świeckich i duchownych, pragnących żyć według reguł zakonnych. Nazwą tą objęte są wszystkie właściwe zgromadzenia zakonne, których członkowie składają śluby zwykłe. Należą do nich także zgromadzenia zakonne bezhabitowe oraz stowarzyszenia życia konsekrowanego (ze ślubami prywatnymi). Ma to swoje odbicie w Kodeksie Prawa Kanonicznego.
Historia życia zakonnego na terenie Śląska i Ziemi Opolskiej jest bardzo bogata. W swojej historii zakony miały lata rozkwitu, ale także upadku. Największe straty poniosły w czasie reformacji luterańskiej. Zakony, które odrodziły lub osiedliły się na terenie Śląska dotknęły kasaty. Jedną z nich była wielka sekularyzacja dóbr kościelnych. Sekularyzacja dotknęła pawie wszystkie zakony. Kasata nie objęła jedynie 2 klasztorów bonifratrów i 4 żeńskich, które w ocenie władz były pożyteczne dla społeczeństwa. Wówczas życie zakonne na Śląsku zamarło, a niektóre zakony już nigdy nie wróciły na swoje miejsce. Kiedy w połowie XIX wieku zaczęły się odradzać, znowu zaingerowała w ich życie władza państwowa. Kulturkampf i jego antykościelne ustawy, różne szykany stosowane wobec kapłanów i zakonników, doprowadzały znowu do upadku życia zakonnego.
Wiek XIX był czasem, kiedy na rozległym terenie diecezji wrocławskiej powstawały nowe zgromadzenia zakonne. Był to czas powstania zgromadzenia Sióstr Służebniczek, założonego przez Edmunda Bojanowskiego, które po dzień dzisiejszy jest najpopularniejszym zgromadzeniem zakonnym na Śląsku. Również w Nysie powstało - dzięki staraniom Marii Luizy Merkert ze współsiostrami - nowe zgromadzenie zakonne Sióstr Elżbietanek. Sytuacja na Śląsku pod koniec XIX wieku była trudna - brak pracy, brak mieszkań, głód i choroby, a do tego klęski żywiołowe oraz liczne epidemie. Brak odpowiedniej opieki medycznej sprawił, że ludzie, zwłaszcza najbiedniejsi, licznie umierali.
Trudna sytuacja była również w samym Wrocławiu, gdzie powstało Zgromadzenie Sióstr Maryi Niepokalanej. Ks. Jan Schneider założył stowarzyszenie opiekujące się dziewczętami poszukującymi pracy, które często były narażone na przemoc i wyzysk. Szerszym problemem towarzyszącym temu zjawisku było zagubienie się w sytuacji wielkomiejskiego chaosu, wyobcowanie ze środowiska rodzinnego oraz, co najboleśniejsze, uleganie pokusom osiągnięcia szybkiego zysku przez prostytucję. Inicjatywa ks. Schneidera stwarzała możliwość ucieczki i uzyskania pomocy w krytycznej sytuacji. Również we Wrocławiu ks. Norbert Spiske, był opiekunem ludzi biednych, niosąc im pomoc duchową i materialną, starał się o osierocone, bezdomne dzieci i młodzież narażoną na demoralizację. On też stał się założycielem Zgromadzenia Sióstr św. Jadwigi.
I tak na Śląsk przybywają Siostry Boromeuszki, Franciszkanki Szpitalne i inne zgromadzenia zakonne. Wszystkie zgromadzenia znalazły swoje miejsce w miastach i na wioskach. Przez wiele następnych lat w krajobrazie Śląska prawie w każdej miejscowości był klasztor sióstr zakonnych. Życie zakonne poniosło dotkliwe straty w czasie i po drugiej wojnie światowej. Wiele osób zakonnych zostało powołanych do wojska, a nieposłuszni kończyli życie w obozach zagłady w Dachau i w Oświęcimiu. Armia czerwona nie szczędziła męskich i żeńskich klasztorów, mordując zakonników (np. w Nysie rozstrzelano sześciu franciszkanów). Również wiele sióstr poniosło śmierć, walcząc o swoją i innych godność.
Warto też wspomnieć, że wśród męczenników II wojny światowej było wiele osób zakonnych. Chlubimy się tymi, którzy zostali beatyfikowani jako męczennicy za wiarę. W Kietrzu przebywał bł. ks. Ryszard Henkes, pallotyn, który zamordowany został w Dachau. W sobotę 11 czerwca 2022 r. w katedrze wrocławskiej ogłoszono błogosławionymi 10 sióstr Elżbietanek, które zostały bestialsko zamordowane przez czerwonoarmistów. Wśród nich są siostry, które pochodziły z Opolszczyzny.
Również duszpasterstwo, które prowadzili zakonnicy w okresie triumfującego narodowego socjalizmu, było bardzo szczegółowo kontrolowane. Klasztor franciszkanów na Górze św. Anny sprawujący duszpasterstwo dwujęzyczne został zlikwidowany, a zakonnicy wypędzeni. Podobne szykany dotykały inne klasztory. Nie był to łatwy czas dla życia zakonnego.
Po II wojnie światowej wraz z ustanowieniem nowego porządku politycznego, państwowego i społecznego, również Kościół katolicki i jego granice zostały przeorganizowane. Decyzją kard. A. Hlonda w 1945 roku ustanowiono odrębną Administrację Apostolską Śląska Opolskiego ze stolicą w Opolu i wyznaczono pierwszego administratora w osobie ks. Bolesława Kominka. Kolejny raz klasztory męskie i żeńskie musiały się zmierzyć z nową rzeczywistością. Dotyczyło to również kandydatów do zakonów, którzy pochodzili z rodzin wschodnich.
Najtrudniejszym dla Kościoła okresem, nie tylko na Śląsku Opolskim, była ingerencja państwa we wszystkie dziedziny życia, inwigilacja duchowieństwa, deportacje 20 kapłanów-autochtonów z ich parafii do diecezji w Polsce centralnej, likwidacja ponad 150 domów zakonnych żeńskich i wysiedlenie blisko 700 sióstr do obozów pracy w Wielkopolsce i na Pomorzu albo do domów prowincjalnych. Był to czas represyjnej polityki komunistycznych władz i spychanie osób zakonnych na margines życia społecznego, a także zmagania się zakonnic z ówczesną rzeczywistością. Likwidacji uległy szkoły klasztorne, niższe seminaria duchowne Księży Werbistów i Franciszkanów w Nysie. Zlikwidowano szpitale zakonne, wydawnictwa i drukarnie.
Koszmar ten skończył się w listopadzie 1956 r., ale i wtedy władze nie zgadzały się na ich powrót na ziemie zachodnie. Dopiero zdecydowana postawa Episkopatu spowodowała, że władze ustąpiły. Nie oznaczało to jednak, że osoby zakonne odzyskały wszystkie odebrane im klasztory. Długo jeszcze trwała walka o to.
Na mocy bulli Pawła VI "Episcoporum Poloniae coetus" z 28 VI 1972 r. powołano do istnienia diecezję opolską, która była wyodrębnioną częścią starej i zreorganizowanej metropolii wrocławskiej.
Nowa diecezja miała w swoich granicach klasztory zakonów męskich i żeńskich. Zakonnicy prowadzili parafie, ale także zajmowali się duszpasterstwem nadzwyczajnym, głosząc misje i rekolekcje w parafiach. Na terenie diecezji było 14 zakonów i zgromadzeń męskich. Najwięcej było klasztorów franciszkańskich. Był jeden klasztor Jezuitów w Opolu, jeden Dominikanów w Prudniku, jeden Franciszkanów Konwentualnych w Głogówku, jeden klasztor Ojców Bonifratrów w Prudniku i jedna placówka Karmelitów w Baborowie oraz Ojców Paulinów w Mochowie. Pozostałe klasztory należały do zgromadzeń zakonnych: Misjonarzy Słowa Bożego, Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, Księży Misjonarzy Wincentego a Paulo, Zgromadzenie Braci Szkół Chrześcijańskich i Księży Kamilianów. W następnych latach na terenie diecezji opolskiej założyli fundację Ojcowie Benedyktyni, przybyli Księża Oblaci św. Józefa, Misjonarze św. Rodziny, Księża Sercanie i Księża Pallotyni. Obecnie na terenie diecezji przebywa 174 zakonników, którzy prowadzą parafie, kościoły rektoralne, domy rekolekcyjne, ośrodki dla chłopców niepełnosprawnych, warsztaty terapii dla niepełnosprawnych i dom pomocy dzieciom. Na terenie diecezji było Wyższe Seminarium Duchowne Księzy Werbistów w Nysie. Obecnie w budynku znajduje się szkoła języków obcych.
Na terenie diecezji znajdują się domy formacyjne zakonów męskich. Osoby zakonne są też zatrudnione na Wydziale Teologicznych Uniwersytetu Opolskiego jako wykładowcy. W ostatnim latach liczba zakonników w klasztorach zmalała ze względu na brak powołań zakonnych.
Diecezja opolska była również bogata w klasztory sióstr zakonnych. Prawie w każdej miejscowości przy parafiach obecne były siostry zakonne. Były organistkami, zajmowały się zakrystią i swoją troską otaczały chorych oraz regularnie odwiedzały ludzi starszych po domach. Przy każdym niedomaganiu zdrowotnym zwracano się do sióstr zakonnych. Cieszyły się one wielkim autorytetem wśród ludzi. Największym zgromadzeniem były siostry Służebniczki, które miały najwięcej klasztorów. Niewiele mniej miały siostry Elżbietanki i Franciszkanki Szpitalne. Po parafiach można było spotkać domy sióstr Boromeuszek, sióstr Marianek, sióstr Jadwiżanek, Służebnic Ducha Świętego, siostry Serafitki i siostry Felicjanki. Ponadto na terenie diecezji przebywają siostry Karmelitanki od Dzieciątka Jezus, Franciszkanki Misjonarki Maryi, Franciszkanki MBNP, siostry De Notre Dame, siostry Franciszkanki Rodziny Maryi, siostry św. Józefa, siostry Sercanki, siostry Instytutu Szensztackiego, siostry Niepokalanego Serca NMP. W diecezji mamy także jeden klasztor klauzurowy Służebnic Ducha Świętego Od Wieczystej Adoracji. Przybyły także nowe zgromadzenia, jak Wspólnota Błogosławieństw i Wspólnota Niepokalanej Wielkiego Zawierzenia.
Rozwinęła się forma życia zakonnego dziewic i wdów konsekrowanych. Obecnie w diecezji jest 12 dziewic konsekrowanych oraz 3 wdowy konsekrowane i jedna pustelnica. Na początku powstania diecezji było ponad 1200 sióstr zakonnych. Przez lata ta liczba spadła prawie o połowę. Siostry miały swoje domy formacyjne, zwłaszcza nowicjaty. Obecnie zostały one połączone z innymi prowincjami i przeniesione na tereny innych diecezji. Liczba nowicjatów bardzo zmalała.
Coraz mniej spotyka się sióstr w pracach parafialnych i na posłudze chorym w miejscowościach. Siostry prowadzą domy starców, domy dla dzieci niepełnosprawnych, przedszkola i są katechetkami w szkole. Niewielka ilość sióstr pracuje w szpitalach jako pielęgniarki. Ta posługa jest związana z domami, gdzie posługują chorym i ubogim. Siostry pracują od lat w Kurii diecezjalnej, w domu biskupim i w Domu Księży Emerytów.
W diecezji, jak w całym Kościele, przeżywamy kryzys powołań. Jest on bardzo widoczny w poszczególnych zgromadzeniach zakonnych żeńskich. Wiele placówek zostało zlikwidowanych. Siostry odeszły z miejsc, w których pracowały ponad 100 lat. Diecezja opolska ma obecnie na swoim terenie 20 zgromadzeń zakonnych, w tym jedno zgromadzenie klauzurowe. Mamy obecnie 72 klasztory żeńskie, w których przebywa 588 sióstr zakonnych. Średnia wieku z roku na rok staje się wyższa. Dlatego zgromadzenia zakonne przygotowują świeckich ludzi, aby w przyszłości przejęli dzieła, które obecnie prowadzą siostry. Niektóre zgromadzenia już przekazały osobom świeckim część swojej odpowiedzialności i prowadzenie domów starców i opieki.
Przez 50 lat istnienia diecezji opolskiej zakony odegrały ważną rolę na jej terenie. Włączyły się w szeroko pojęte apostolstwo Słowa Bożego oraz troski o dobro Kościoła i wiernych. Jednak w tym czasie, zwłaszcza w obecnym okresie, średnia wieku bardzo się zmieniła. Zakony zaczęły się starzeć. Niektóre zgromadzenia odeszły z diecezji, inne zamykają domy zakonne. Nie ma powołań z naszych rodzin mieszkających na terenie diecezji. Upada religijność u młodych ludzi.
W tej sytuacji zakony i zgromadzenia zakonne są coraz bardziej bezradne. Trzeba modlitwy, ale także szukania dróg dotarcia do młodych ludzi. To jest zadanie wspólnot zakonnych na kolejne lata.
Czwartek – 18.08.2022 r.
bł. ks. Alfons Tracki, bł. ks. Ryszard Henkes
- Błogosławiony Alfons Tracki
O tym błogosławionym, pochodzącym z dzisiejszej diecezji opolskiej, wiadomo stosunkowo niewiele. Urodzony 2 grudnia 1896 roku w Bliszczycach, niedaleko Branic (miał dwóch braci i siostrę) jako nastolatek wyjechał ze Śląska i większość życia spędził w Albanii. Tam też zginął. Po objęciu władzy przez komunistów nie tylko odmówił wyjazdu z tego kraju, ale odważył się udzielić sakramentu chorych 26-letniemu parafianinowi, który został ranny w walce z komunistami i ukrywał się w górach.
To, co dla ks. Trackiego było wypełnieniem kapłańskiego obowiązku, dla reżimu Envera Hodży było aktem zdrady. Ksiądz został aresztowany 25 czerwca 1946 r. Przez sąd wojskowy skazany na karę śmierci za działalność antykomunistyczną i współpracę z okupantem. Wyrok wykonano - według różnych źródeł - 18 lub 19 lipca 1946 roku. O godz. piątej rano ksiądz został rozstrzelany pod murem cmentarza w Szkodrze. Nie wiadomo, gdzie został pochowany.
5 listopada 2016 roku w albańskiej Szkodrze ks. Alfons Tracki został wyniesiony na ołtarze w grupie 38 męczenników systemu komunistycznego zabitych „z nienawiści do wiary”. Tydzień później w Bliszczycach odbyły się diecezjalne uroczystości dziękczynne.
Kiedy czyta się wspomnienia bpa Zefa Simoniego, jednego z tych kapłanów, którym udało się przeżyć w „pierwszym ateistycznym państwie świata”, mimo długoletniego pobytu w obozie karnym, trudno oprzeć się wrażeniu, iż ks. Tracki, który szybko doczekał się wykonania wyroku śmierci przez rozstrzelanie, właściwie miał szczęście. Wielu duchownym zabitym w latach 40. i później w Albanii, nie oszczędzono męczarni. Pierwszy z zamordowanych, ks. Lazer Shantoja, któremu ćwiartowano ręce i nogi, został dobity strzałem z karabinu na prośbę matki, która gotowa była nawet zapłacić za amunicję potrzebną do egzekucji, bo nie mogła patrzeć na mękę syna. Męczenników topiono w bagnach, przetrzymywano w dołach kloacznych, zamykano żywcem do trumien, a ich szczątki rzucano psom na pożarcie.
Alfons Tracki w 1911 roku nawiązał kontakt z Kongregacją Młodzieży Szkolnej w Wiedniu. Rok później - wbrew woli ojca, który marzył dla niego o karierze wojskowej - rozpoczął nowicjat w zakonie Fratres Maristae Scholarum i po roku przyjął strój duchowny i imię Gebhard. Zgromadzenie, do którego należał, zajmowało się m.in. prowadzeniem szkół w krajach o wysokim poziomie analfabetyzmu. Już w czasie studiów miał okazję poznać Albanię i Czarnogórę. Musiał wprawdzie wrócić do Wrocławia, by odbyć służbę wojskową, ale po niej wrócił do Albanii i 14 czerwca 1925 roku został przez arcybiskupa Lazzaro Media wyświęcony na księdza. Biskup skierował go do pracy wikariusza w katedrze w Szkodrze. Następnie pracował w północnej Albanii, wiele czasu poświęcając duszpasterstwu dzieci i młodzieży. Założył dla nich m.in. kulturalno-sportowe stowarzyszenie Viribus Unitis (Wspólnymi Siłami).
Niemieckie pochodzenie oraz wyniesiona z domu i ze szkoły znajomość języka niemieckiego pozwoliły mu w czasie II wojny światowej negocjować uwolnienie wielu Albańczyków z rąk Wehrmachtu okupującego Albanię w latach 1943-44. Rządy reżimu komunistycznego doprowadziły go do męczeńskiej śmierci.
- Błogosławiony Ryszard Henkens
Należał do zakonu pallotynów. Urodzony w 1900 roku w niemieckim Ruppach w 1931 przybył do Kietrza i podjął pracę dydaktyczną w tamtejszej szkole. W czasach nazizmu był nieustraszonym głosicielem prawdy. W Dachau heroicznie służył chorym na tyfus.
Pierwsze śluby zakonne złożył 25 września 1921 roku. 6 czerwca 1925 r. biskup Augustyn Kilian z Limburga udzielił mu święceń kapłańskich. W połowie 1931 roku przybył do Kietrza. Pracował tu jako wychowawca i nauczyciel w szkole pallotyńskiej działającej obok kościoła parafialnego. Stąd jego życiowa droga będzie wiodła przez Ząbkowice Śląskie, Branice i czeskie Strahovice do obozu koncentracyjnego.
W kietrzańskim zamku 7 kwietnia 1930 roku pallotyni założyli Kolegium Wincentego Pallottiego. Wsparł ich bp Joseph Martin Nathan, wikariusz generalny z Branic.
„Tak się zaaklimatyzowałem, że mam wrażenie jakbym tu należał. Tutaj mam swoją pracę, tu są moje kłopoty, tu jest też moje serce. Tutaj można jeszcze wiele dokonać.” - pisał o swoim pobycie na Śląsku przyszły błogosławiony.
W 1933 roku za namową ks. Richarda zbudowano w Kietrzu przydrożną kapliczkę z kopią obrazu „Matki Trzykroć Przedziwnej”. Było to wówczas pierwsze poza Schönstatt miejsce kultu Matki Bożej Szensztackiej. W latach 30. kilkakrotnie gościł tu założyciel Ruchu Szensztackiego, sługa Boży o. Józef Kentenich.
W niedzielę, 7 marca 1937 roku w rodzinnej parafii w Ruppach wygłosił kazanie przeciwko ideologii nazistowskiej, co było powodem doniesienia na niego do gestapo. Otrzymał oficjalne ostrzeżenie. Gdy rodzina radziła mu, aby zachował ostrożność, wypowiedział znaczące słowa: „Musi się ktoś taki znaleźć, kto to powie”.
Za drugim razem był sądzony przed specjalnym sądem we Wrocławiu za zniesławienie Hitlera. Wyrok nie został jednak ogłoszony na skutek amnestii, ogłoszonej po włączeniu Austrii do Rzeszy.
Mimo zagrożenia pozostał odważnym kaznodzieją. Bezpośrednim powodem aresztowania było kazanie wygłoszone w Branicach. Powiedział w nim rekrutom, że pójdą na niesprawiedliwą wojnę i będą strzelać do niewinnych.
Decyzję o jego aresztowaniu wydał 8 kwietnia 1943 roku organ gestapo w Opolu, opierając się na materiałach szpicla zgromadzonych z kazań. Trafił do aresztu w Raciborzu.
10 lipca 1943 roku o. Henkes przekroczył bramę obozu koncentracyjnego w Dachau. Otrzymał nr 49642. 5 września pisał do matki: „Myślę, że nie będę tu długo. Dobrze, że mamy tu w bloku kaplicę. To dodaje siły przezwyciężyć wszystkie niedogodności. (...) Najważniejsze jest to, że wszyscy się modlą, bo ostatecznie Pan Bóg ma ostatnie słowo”.
W obozie pracował przy sortowaniu poczty. Wiedział, kto nie dostaje paczek i tym osobom pomagał. "To prawdziwy samarytanin” - mówiono o nim.
Pozostawał w obozie duszpasterzem. Mimo zagrożenia surowymi karami udzielał sakramentów świeckim i duchownym oraz był przy umierających. Hostie przekazywał więźniom ukryte w pudełku po tabletkach.
Przed Bożym Narodzeniem 1944 roku wybuchła w obozie epidemia tyfusu. Richard Henkes pozwolił się zamknąć w bloku 17, aby masowo umierającym na tyfus nieść duchową pociechę. Zaraził się i zmarł w wysokiej gorączce 22 lutego 1945 roku. Jego doczesne szczątki potajemnie spalono i dopilnowano, aby jego prochy zostały oddzielone i dostarczone do domu zakonnego w Limburgu. Stamtąd pochodzi cząstka relikwii, które zostały wprowadzone w 2021 roku do świątyni w Kietrzu.
Został beatyfikowany 15 września 2019 roku w Limburgu. W dekrecie beatyfikacyjnym papież nazwał go męczennikiem, nieustraszonym głosicielem Ewangelii i heroicznym świadkiem chrześcijańskiej miłości.